Pandemia hiszpanki okiem historyka PAN

Nadrzędna kategoria: Wiadomości Naukowe

Grypa wywoływana wirusem typu H1N1 – potocznie zwana „hiszpanką” – w latach 1918-1920 zdziesiątkowała populację ludzi na świecie. O tym jak groźna była ta choroba, jaki był wówczas stan wiedzy dotyczący jej przyczyn oraz jakie były stosowane metody leczenia opowiada Łukasz Mieszkowski, młody uczony z Instytutu Historii PAN.

CampFunstonKS-InfluenzaHospital.jpg

Źródło zdjęcia: U.S. Army photographer, Army.mil, , Public domain (before 1923) & U.S. Gov't, Wikipedia Commons

Polska Akademia Nauk: Jak groźna była grypa zwana „hiszpanką”?

Łukasz Mieszkowski: Hiszpanka była jedną z pierwszych globalnych pandemii - tj. epidemii, która w ciągu kilku miesięcy rozprzestrzeniła się na cały świat. Choć nie miała tak wysokiego współczynnika śmiertelności jak np. dżuma, to z racji gigantycznej liczby zarażonych, liczba ludzi, którzy zmarli z powodu choroby była również ogromna.
Ostrożne szacunki mówią o 500 milionach zarażonych i 30-50 milionach ofiar śmiertelnych. Niektórzy badacze twierdzą jednak, że zachorować mógł nawet miliard ludzi, czyli 2/3 ówczesnych mieszkańców naszej planety, a umrzeć – 100 milionów. Cztery tygodnie pomiędzy połową października a połową listopada 1918 r. to był okres, w którym odnotowano najprawdopodobniej najwięcej zgonów w tak krótkim czasie w całej udokumentowanej historii rodzaju ludzkiego. Gdyby te same proporcje przełożyć na współczesną populację ludzi, ofiar byłoby 430 milionów - tyle, ilu wszystkich mieszkańców Unii Europejskiej.

PAN: Co było jej przyczyną - skąd się ta choroba wzięła?

ŁM: Przyczyną był wirus grypy typu H1N1, który najprawdopodobniej powstał wczesną wiosną 1918 r. w jednej z baz wojskowych na północy Francji. Wirus ten był wynikiem gwałtownej mutacji – tzw. skoku antygenowego – wirusów grypy ptasiej i kilku pochodzących z różnych zakątków świata odmian grypy ludzkiej. Do mutacji doszło w organizmie świni. Nowopowstała odmiana wirusa, z racji nierozpoznawania jej przez ludzki układ immunologiczny, była bardzo zaraźliwa i, z racji często występujących powikłań takich jak krwotoczne zapalenie płuc, niebezpieczna.

PAN: Skoro wirus najpierw pojawił się we Francji, to skąd w takim razie potoczna nazwa tej choroby - „hiszpanka”?

ŁM: Nazwa choroby jest dziełem przypadku. W odróżnieniu od większości państw europejskich, Hiszpania nie brała udziału w I wojnie światowej. Tamtejsza prasa, nieskrępowana ograniczeniami cenzury wojennej, szeroko rozpisywała się o przebiegu epidemii, która wówczas szalała już na całym kontynencie. Informacje o zarazie przekazywali dalej zagraniczni korespondenci, i to za ich pośrednictwem czytelnicy na całym świecie odnieśli mylne przekonanie, że grypa wybuchła właśnie w Hiszpanii.

PAN: Jakie były wtedy metody leczenia tej choroby i czy rzeczywiście działały?

ŁM: W 1918 r. lekarze i mikrobiolodzy postulowali istnienie zakaźnych cząsteczek o co najmniej rząd wielkości mniejszych niż bakteriie, jednak na tym kończył się ówczesny stan wiedzy na temat wirusów. Tak jak dzisiaj, w przypadku łagodnego przebiegu choroby, najskuteczniejsze okazywały się sprawdzone, domowe sposoby. Lekarze zalecali pozostanie w łóżku i przyjmowanie dużej ilości płynów, najlepiej rosołu. Jednak w targanej przez wojnę, spustoszonej i wygłodzonej Europie było nieraz trudno i o to.

W przypadku powikłań ówcześni lekarze działali w ciemno, łącząc najnowsze zdobycze farmakologii i techniki. Na przykład podawali aspirynę czy zalecali stosowanie pierwszych, dość prymitywnych, respiratorów w połączeniu z upuszczaniem krwi, praktyką sięgającą jeszcze starożytności. Skutki tego były nieraz tragiczne i z pewnością wielu pacjentów zmarło nie na skutek powikłań, lecz kuracji - przyjęcia gargantuicznych dawek aspiryny czy wykrwawienia się na śmierć.
Sprawdzonym i w miarę bezpiecznym (choć nieskutecznym) lekarstwem był alkohol. Król Norwegii Haakon VII czasowo zawiesił nawet obowiązującą w kraju prohibicję i każdemu ze swych poddanych przydzielił po pół butelki koniaku.

Czy doświadczenie tragedii pandemii „hiszpanki” nauczyła czegoś ludzkość?

ŁM: W prostym rozumieniu tego pytania - niczego, podobnie jak wojna światowa. Doświadczenie pandemii i płynące z niego potencjalne wnioski zostały szybko wypchnięte ze zbiorowej pamięci. Nie utrwaliły się także w kanonie kulturowym. Politycy i opinia publiczna nie wyciągnęły z tego doświadczenia żadnych wniosków. Nie było bowiem wiadomo, co powoduje tą chorobę i jak ją skutecznie leczyć. Można było jedynie starać się ją przeżyć i liczyć, że nie powróci.

Czy jednak można znaleźć jakiś, nawet dyskusyjny, pozytywny aspekt pandemii „hiszpanki”?

ŁM: Pandemia dała impuls naukowcom do dalszych badań nad tą chorobą. Kamieniami milowymi na drodze do rozwikłania zagadki „hiszpanki” było odkrycie wirusa grypy w roku 1933. Co ciekawe, odnalezienie w wiecznej zmarzlinie Alaski i Spitsbergenu w 1997 roku ciał ofiar pandemii i zachowanych w ich płucach nieuszkodzonych patogenów, dało możliwość odczytania pełnego kodu genetycznego wirusa z 1918 r.

Dzięki tym osiągnięciom oraz zdobyczom chirurgii, farmakologii i technologii medycznej ludzkość, przynajmniej teoretycznie, posiada komplet narzędzi do skutecznej walki z grypą i jej powikłaniami, od szczepionek po systemy pozaustrojowego utlenowania krwi.

Więcej o przebiegu pandemii grypy „hiszpanki” w Polsce i na świecie można przeczytać w książce pt. „Największa. Pandemia hiszpanki u progu niepodległej Polski” autorstwa Łukasza Mieszkowskiego.