Prof. Włodzimierz Kutner: czujnie z grzybami

Nadrzędna kategoria: Media

Prof. Włodzimierz Kutner czujnie z grzybami big

Prof. dr hab. Włodzimierz Kutner (fot. Jakub Ostałowski)

Na naszej skórze żyje całe zoo. W symbiozie, jeśli nasz układ odpornościowy nie ulegnie gwałtownemu osłabieniu. O czujniku wykrywającym zakażenia grzybicze rozmawiamy z prof. dr hab. Włodzimierzem Kutnerem, dr. inż. Maciejem Cieplakiem, mgr. inż. Marcinem Dąbrowskim, dr. inż. Krzysztofem Noworytą i mgr Agnieszką Wojnarowicz z Instytutu Chemii Fizycznej PAN.

Anna Kilian: W Instytucie Chemii Fizycznej powstał czujnik chemiczny wykrywający zakażenia grzybicze w krótszym czasie. Co legło u podstaw jego opracowania?

Marcin Dąbrowski: Kilka lat temu rozmawiałem z jedną z moich koleżanek lekarek z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie na temat tego, czym się zajmuje w swojej pracy doktorskiej. Zwróciła mi uwagę na duży problem zakażeń grzybiczych u pacjentów przyjmujących chemioterapię. Zainteresowałem się tą tematyką. Po przeanalizowaniu fachowej literatury medycznej, którą mi dostarczyła, postanowiłem się zająć się selektywnym oznaczaniem D-arabitolu (alkohol cukrowy występujący w naturze, produkowany także przez grzyba jelitowego Candida sp. – przyp. red.). Przygotowałem projekt czujnika chemicznego, który udało nam się tutaj opracować.

Jak to się odbyło?

M.D.: Pierwszy etap polegał na zdobyciu finansowania. Trzeba było przygotować projekt badawczy przedstawiający metodę jego realizacji. Następnie czekać na to, aż zostanie on zakwalifikowany do dofinansowania, w międzyczasie prowadząc badania wstępne.

Na czym polega wykrywanie zakażeń grzybiczych?

M.D.: Założenie projektu polegało na tym, że wykrywamy w płynach ustrojowych marker zakażeń grzybiczych – D-arabitol – metabolit grzybów Candida. Te grzyby wytwarzają tylko D-arabitol. Natomiast komórki ludzkie – ssacze w ogóle – produkują zarówno D-arabitol, jak i L-arabitol w mniej więcej równych ilościach. Kiedy ten stosunek ulega zachwianiu – gdy stężenie D-arabitolu znacząco wzrośnie – to oznacza to, że mamy rozwiniętą infekcję grzybiczą.

Prawie wszyscy jesteśmy nosicielami grzybów...

Włodzimierz Kutner: Na naszej skórze żyje całe zoo. Składają się na nie nie tylko grzyby, ale także roztocza, pierwotniaki – różnego rodzaju mikroorganizmy, z którymi ludzie pozostają przez całe swoje życie w symbiozie, dlatego szorując się zbyt mocno pod prysznicem możemy sobie tylko zaszkodzić. Problem powstaje, gdy nasz układ odpornościowy ulega gwałtownemu osłabieniu. Jest tak w przypadku chemioterapii i przyjmowania leków obniżających ryzyko odrzucenia przeszczepu. Zdarza się, że operacja transplantacji się udaje, pacjent zostaje wypisany do domu, a później umiera na skutek zakażenia grzybiczego wyniesionego ze szpitala. Tam grzyby są tak zmutowane, że są odporne na wiele leków. Zakażenie grzybicze jest najczęściej pozytywnie diagnozowane dopiero wówczas, kiedy jest rozwinięte do takiego stopnia, że trudno już jest wyciągnąć z niego pacjenta. Początkowe objawy są bardzo mylące i wskazują na dolegliwości innego rodzaju. Dlatego tak ważne jest wykrycie tych zakażeń na bardzo wczesnym etapie. I dlatego też marker wykrywający D-arabitol jest znakomitym wskaźnikiem tych zakażeń. Grzyby to organizmy eukariotyczne. Prokariota to bakterie, a eukariota – grzyby. Prokariota są biochemicznie od nas różne i łatwo jest znaleźć związki, które szkodzą bakteriom, ale nie szkodzą naszemu organizmowi. Natomiast organizmy grzybów są pod pewnymi względami bardzo podobne do ludzkich i te substancje, które szkodzą grzybom, szkodzą również ludziom. Dlatego terapie przeciwgrzybicze mają długą listę niepożądanych, szkodliwych efektów ubocznych. Podawanie kolejnych wyniszczających leków pacjentom bardzo schorowanym to poważne ryzyko. Dlatego jest tak ważne, aby podawać leki tylko pacjentom z poważnymi zakażeniami grzybiczymi i nikomu nie obniżać komfortu życia na próżno.

Jak działa chemosensor?

M.D.: Każdy czujnik chemiczny składa się z dwóch podstawowych elementów – warstwy rozpoznającej i przetwornika sygnału. Warstwa rozpoznająca ma za zadanie selektywnie związać dany analit, a przetwornik przetworzyć sygnał chemicznego rozpoznawania na wielkość fizyczną, którą możemy łatwo zmierzyć.

W.K.: Sygnał rozpoznawania chemicznego to nie jest jeszcze sygnał analityczny, ale sygnał rozpoznawania chemicznego. Jeżeli odbywa się ono w organizmach żywych, to organizm nie potrzebuje żadnego przetwarzania, ponieważ wie, z jaką substancją ma do czynienia. Ale w pomiarach zewnętrznych musimy akt rozpoznawania – kiedy coś się z czymś zwiąże – przełożyć na język sygnałów, na przykład elektrycznych. Do tego właśnie służy przetwornik sygnału.

M.D.: Warstwą rozpoznającą naszego chemoczujnika jest polimer molekularnie wdrukowywany cząsteczkami D-arabitolu. Mamy cząsteczkę szablonu, w naszym przypadku cząsteczkę D-arabitolu, którą związujemy z monomerami funkcyjnymi. Procedura wdrukowania molekularnego polega na tym, by wytworzyć w polimerze miejsca zdolne do odwracalnego wiązania cząsteczek analitu – naszego D-arabitolu. Można to osiągnąć w ten sposób – najpierw cząsteczkę analitu, służącą jako szablon, związujemy z monomerami funkcyjnymi, mającymi z jednej strony ugrupowanie receptorowe, które jest w stanie wiązać odwracalnie daną cząsteczkę tworząc w roztworze związek kompleksowy a z drugiej strony ma ona miejsce zdolne do polimeryzacji. Następnie dodajemy monomer sieciujący, który ma tylko i wyłącznie grupy zdolne do polimeryzacji, po czym nasz kompleks polimeryzujemy. Mamy wówczas utrwaloną strukturę cząsteczki w warstwie polimeru. Następnie usuwając cząsteczki szablonu wytwarzamy luki molekularne zdolne do odwracalnego wiązania analitu. Tak to działa.

kutnerkutnersrodek

prof. dr hab. Włodzimierz Kutner – kierownik zespołu tematycznego badań warstw molekularnych (fot. Jakub Ostałowski)

 

kutner cieplak

dr inż. Maciej Cieplak – czujniki toksyn w żywności, mgr inż. Marcin Dąbrowski – biomarkery zakażeń grzybiczych
(fot. IChF PAN)

 

dr inż. Krzysztof Noworyta – biomarkery chorób nerek i zmian onkologicznych w płucach,
mgr Agnieszka Wojnarowicz – czujnik do wykrywania leków przeciwnowotworowych, biomarkery peptydowe (fot. IChF PAN)

   

Czy istnieje prototyp czujnika?

W.K.: Polimer nakładamy w postaci cienkich warstw o grubości 100 – 150 nanometrów na różnego rodzaju podłoża przewodzące. Zatrzymaliśmy się teraz przy metodach przetwarzania sygnału. Jedną z pierwszych metod, jakie zastosowaliśmy, była metoda ważenia. Krótko mówiąc – kiedy do polimeru wchodzą jakieś cząsteczki lub gdy je opuszczają, polimer zmienia masę na poziomie nanogramów. Oczywiście, żadna zwykła waga nie waży z taką dokładnością, dlatego stosujemy mikrowagę piezoelektryczną. Polimer jest nanoszony na rezonator kwarcowy tej mikrowagi. Inna metoda wykorzystuje tranzystory polowe z wyciągniętą na zewnątrz bramką. Przestrzeń bramkową pokrywamy polimerem wdrukowanym molekularnie a czujnik jest częścią MOSFET-u (Metal-Oxide Semiconductor Field-Effect Transistor), czyli tranzystora polowego zbudowanego za pomocą półprzewodnikowego tlenku metalu. Jeszcze inny rodzaj przetwarzania to metoda wykorzystująca zmiany pojemności podwójnej warstwy elektrycznej.

M.D.: Do naszych czujników do oznaczania D-arabitolu jeszcze nie wykorzystywaliśmy metody zmiany pojemności.

W.K.: Wiele metod jest stosowanych do przetwarzania sygnałów w czujnikach chemicznych. My wykorzystujemy pół tuzina z nich. Kolejna metoda to spektroskopia rezonansu plazmonów powierzchniowych. Do pomiaru zmian współczynnika odbicia stosowany jest handlowy przyrząd, którego częścią jest szklana płytka pokryta złotem - o średnicy jednego cala – na którą nakładamy nasz polimer. A więc nie ma jeszcze czegoś takiego, jak prototyp czujnika, na przykład rozmiaru kalkulatora kieszonkowego. Jesteśmy na etapie sprawdzonych pomysłów. Ale pora przedstawić inne czujniki.

Agnieszka Wojnarowicz: Jednym z czujników chemicznych, które opracowaliśmy, to czujnik do wykrywania w płynach ustrojowych leków przeciwnowotworowych, w tym 6-tioguaniny (lek cytostatyczny, stosowany w chemioterapii ostrych białaczek, szczególnie szpikowej i limfoblastycznej – przyp. red.). To wykrywanie jest bardzo ważne, ponieważ lek ten gromadzi się w wątrobie, przekształcając się w inny związek, toksyczny. Dlatego musimy go wykrywać na bardzo niskim poziomie stężeń. Do przetwarzania sygnału w tym czujniku wykorzystaliśmy pomiary zmian pojemności podwójnej warstwy elektrycznej wytworzonej na elektrodzie. Jednocześnie był mierzony prąd zmienny.

W.K.: Do każdego opracowanego przez nas chemoczujnika stosujemy takie same albo inne monomery funkcyjne i sieciujące. Wybieramy je z naszej „biblioteki” monomerów przygotowanych przez naszych partnerów z Uniwersytetu w Mediolanie i Uniwersytetu Północnego Teksasu w Denton. Do każdego zadania polegającego na rozpoznawaniu molekularnym dobieramy bardzo starannie monomery. W pierwszym etapie, by nie marnować czasu na wstępne badania doświadczalne i pieniędzy na odczynniki, najpierw przeprowadzamy modelowanie molekularne. A to dlatego, że monomery te to związki drogie, „przykrawane na miarę”, syntetyzowane przez doktorantów w partnerskich uczelniach. Krótko mówiąc, pierwszy etap to komputerowe obliczenia, które pomagają nam zrozumieć, jak wygląda kompleksowanie cząsteczki szablonu z cząsteczkami monomerów funkcyjnych i czy powstały kompleks jest trwały. To znaczy, czy przetrwa polimeryzowanie, czy wytworzona luka molekularna nie zapadnie się. Przejdźmy do biomarkerów...

Krzysztof Noworyta: W pewnym sensie temat biomarkerów już został rozpoczęty, ponieważ to pojęcie jest bardzo szerokie. Biomarkery wykrywa się teraz dosyć rutynowo. Na przykład potas i sód to też biomarkery a ich stężenia wskazują na to, czy organizm jest zdrowy, czy też rozwija się w nim jakaś choroba. Temperatura ciała też jest swoistym biomarkerem. To, czego my w naszych badaniach szukamy, to związki chemiczne, mniejsze lub większe – jak białka – pozwalające wykrywać na wczesnym etapie choroby cywilizacyjne. Prowadziłem projekt badawczy obejmujący wykrywanie biomarkerów chorób nerek. Teraz natomiast rozpoczęliśmy realizację projektu, dotyczący wykrywania biomarkerów chorób płuc. Oba zestawy schorzeń – nerek i płuc - są na wczesnym etapie bezobjawowe. Rak płuc daje objawy fizyczne bardzo późno albo wcale. Można już jednego płuca właściwie nie mieć a to, co człowiek wówczas czuje, to tylko niewielkie problemy z oddychaniem, z czym niekoniecznie pójdzie do lekarza. Podobnie jest z chorobami nerek – gdy okazuje się, że mamy jakiś problem, to najczęściej natychmiast potrzebna jest transplantacja. Biomarkery mogą być różne – od małych związków, jak kreatynina, do dużych, jak albumina. Markery raka to najczęściej związki o dużych cząsteczkach. Molekularne wdrukowywanie dużych cząsteczek, takich jak białka, rodzi wiele problemów. Duże cząsteczki nie przecisną się przez polimer, ale w nim zostaną, więc drukowanie nie zadziała. Dlatego w przypadku wdrukowywania większych obiektów, jak białka, stosuje się metodę, która pozwala uzyskać polimer o bardzo luźnej strukturze, gdzie odstępy pomiędzy łańcuchami polimeru są na tyle duże, że dyfuzja – wnikanie i usuwanie cząsteczki analitu – jest lekka, łatwa i przyjemna...

W.K.: Struktura polimeru jest w tym przypadku bardzo otwarta – taka sieć pajęcza o dużych okach – by wdrukowaną cząsteczkę można było z sieci polimeru usunąć. By polimer był gotowy do rozpoznawania cząsteczek, za pomocą których został przygotowany.

K.N.: Jest kilka znanych metod takiego przygotowania. Jedną z nich jest wdrukowanie powierzchniowe. Unieruchamiamy na powierzchni określonego nośnika oznaczane białko, po czym wdrukowujemy je tak, by nie było całkowicie zakryte przez polimer.

W.K.: Nawiążę tu do czegoś, co jest dziś w chirurgii chlebem powszednim – do operacji wymagających cięcia nożem laserowym. Nie tylko działa on precyzyjniej, ale silnie podgrzewając brzegi ran koaguluje białko a więc cięcie jest bezkrwawe. Co więcej – nadaje się do operacji dna oka. Ale gdyby chirurg oftoftalmolog poprosił o stworzenie narzędzia służącego do operacji na dnie oka a laserów jeszcze by nie było, to czy zostałyby z miejsca wynalezione? Nie! Na początku był pomysł kilku zwariowanych fizyków, którzy przewidzieli występowanie akcji laserowej i zbudowali takie urządzenie. Początkowo wielkości Grubej Berty (potoczna nazwa najcięższego moździerza oblężniczego I wojny światowej, kalibru 420 mm, produkowanego w zakładach Kruppa – przyp. red.), dziś monety. Innymi słowy, to laser został zaprzęgnięty w służbie medycyny a nie medycyna wygenerowała laser. A więc to badania podstawowe zostały spożytkowane przez świat medyczny. To odnosi się również do naszego działania. Prowadzimy badania podstawowe w dziedzinie chemii supramolekularnej, która sprawdza, co się dzieje, kiedy jedna cząsteczka wnika w inną – to odpowiednik tworzenia “kieszeni” białkowych w białkach w organizmach ożywionych. Nasze obecne badania wynikają również z naszych wcześniejszych z prac nad polimerami przewodzącymi – conductive polymers – uhonorowanych Nagrodą Nobla w 2000 roku. Prowadziliśmy również wcześniej badania podstawowe nad wyznaczaniem bardzo niewielkich zmian mas, na poziomie subnanogramowym. Dopiero połączenie tych wszystkich składowych razem, na przestrzeni lat, doprowadziło do takich zastosowań pomysłów i projektów, o których dzisiaj mówimy. Przejdźmy do zanieczyszczeń toksynami żywności pochodzenia zwierzęcego...

Maciej Cieplak: Zacznę od wykrywania substancji toksycznych w żywności. Wcześniej mówiliśmy o zastosowaniach czujników w diagnostyce medycznej – znajdujących swoje przyszłe miejsce raczej w szpitalach i przychodniach, niż trafiających do powszechnego użytku. Żywność jest dość często fałszowana. Było z tym związanych kilka afer, jedna z nich dotyczyła m.in. kieleckiej firmy wędliniarskiej, która „odświeżała” mięso. Tego typu praktyki zdarzają się bardzo często, szczególnie w przypadku żywności importowanej, głównie z krajów, gdzie normy nie są przestrzegane w takim stopniu, jak w Polsce...

W.K.: Przed laty głośna była kryminalna afera w Chinach celowego zanieczyszczania mleka i produktów mlecznych melaminą. To substancja, z której po spolimeryzowaniu robi się, między innymi, kuchenne blaty. Wygląda jak biały proszek. Chińczycy szuflowali do mleka w proszku melaminę, w związku z czym rosła w nim sztucznie zawartość białka. Początkowo dodawano takie mleko w proszku do pasz. Ku zdumieniu właścicieli kotów i psów w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych ich ulubieńcy wcześnie umierali po spożyciu karm z dodatkiem takich pasz. W Chinach zaś zaczęły umierać w strasznych męczarniach niemowlęta – w ich kanalikach nerkowych tworzyły się złogi żółtych krystalitów. Aferę zakończyły w tym kraju wyroki śmierci. My stworzyliśmy czujnik do wykrywania melaminy i sprawdziliśmy go na zakupionym w sklepie za rogiem kefirze – melaminy nie było! Polska jest tradycyjnie wytwórcą i eksporterem mleka i produktów mlecznych. Ale melaminę wykryto również w Japonii, gdzie koncern Cadbury zaopatrywał się w mleko w proszku w Chinach a także w Niemczech i na Słowacji. Nie tylko produkty nabiałowe mogą być dla nas toksyczne. W produktach białkowych pochodzenia zwierzęcego - w mięsie ryb, wołowym, wieprzowym, drobiowym przetwarzanym w zbyt wysokich temperaturach wytwarzają się toksyny. Przyjmowane nawet w niewielkich ilościach, ale przez dłuższy czas są źródłem różnych dolegliwości i chorób, z rakiem włącznie. Również konserwowanie mięs – solenie, suszenie, wędzenie – może doprowadzić do wytworzenia trucizn.

 Stąd niedawne zaostrzenie przez Unię Europejską przepisów dotyczących dopuszczania do sprzedaży produktów wędzonych pochodzenia zwierzęcego...

W.K.: Tak jest. By w naszych domowych warunkach unikać wytwarzania toksyn podczas przetwarzania mięsa, wystarczy, na przykład podczas grillowania, podkładać folię aluminiową, w ten sposób nie dopuszczając, aby dym wnikał za bardzo w produkty mięsne. Doktor Cieplak powie o ostatnio zbudowanym czujniku...

M.C.: Wykrywaniem substancji toksycznych w żywności zajmuje się Sanepid, regularnie kontrolując tę dostępną w sklepach. Ale takie testy są dość kosztowne i pracochłonne i wymagają dobrze wyposażonego laboratorium ze specjalnie przeszkolonymi pracownikami. Zamiast tego proponujemy czujniki, które docelowo mogą być zminiaturyzowane, wielkości telefonu komórkowego. Mógłby je obsługiwać dosłownie każdy, na co dzień. Wystarczyłoby pobrać próbkę żywności, nałożyć w odpowiednie miejsce i dokonać odczytu sprawdzając, czy nadaje się ona do spożycia, czy nie. Dzięki naszemu czujnikowi Sanepid mógłby sprawdzać na miejscu w firmie wędliniarskiej poszczególne partie produkowanej żywności.

W.K.: Nikt nie chciałby świadomie spożywać żywności naszpikowanej hormonami wzrostu, czy antybiotykami dodawanymi do pasz albo – w przypadku płodów rolnych – skażonej pestycydami, herbicydami, czy innymi środkami ochrony roślin. Od ostatniego oprysku do zerwania owoców musi upłynąć określony czas, by nie miały już one na sobie śladu środków ochronnych. Tak samo jest ze zwierzętami, którym podaje się środki lecznicze – tu także musi upłynąć pewien okres czasu od ich podania i zmetabolizowania do uboju. Nierzadko zdarza się, że mięso jest już dawno przetworzone, zapakowane i sprzedane w supermarkecie a informacja z laboratorium o tym, że jednak były w nim antybiotyki i hormony wzrostu pojawia się po dwóch tygodniach, kiedy jest już ono dawno ugotowane I spożyte...

 ...a nawet zmetabolizowane.

W.K.: Zmierzamy więc do tego, by takie proste czujniki były łatwo dostępne dla każdego.

 By każdy mógł mieć w domu mini laboratorium z kilkoma czujnikami?

W.K.: Tak jest! Idąc na zakupy na bazar przystawia Pani czujnik do ryby, który określa, czy jest ona świeża, czy nie. I już nie musi Pani wierzyć na słowo sprzedawcy, że została dopiero co wyłowiona z morza, choć w rzeczywistości leży na straganie od dwóch tygodni. Pomówmy o czujniku pochodnych nitrozowych...

M.C.: Te związki powstają w produktach mięsnych podczas obróbki w wysokich temperaturach – smażenia i wędzenia. Taki czujnik pozwoliłby na szybką kontrolę w restauracji. W domu również moglibyśmy sprawdzić, czy przygotowaliśmy mięso w odpowiednich warunkach. Tak samo w przypadku produktów wędzonych. Dzięki czujnikowi można by sprawdzić wędzone ryby w sklepie i dowiedzieć się, czy nie zawierają szkodliwych substancji. Ostatnio, jak Pani wspomniała, UE zaostrzyła przepisy dotyczące zawartości szkodliwych związków w produktach wędzonych.

 Co spotkało się w Polsce z pełnym niechęci odzewem...

M.C.: A przecież wędzenie w niewłaściwych warunkach i bez kontroli powoduje powstawanie nitrozoamin, które są rakotwórcze.

W.K.: Producenci wędlin i przetworzonego mięsa, stosujący się do zatwierdzonych procedur, nie mają się czego obawiać. Natomiast wszyscy inni, którzy nie robią tego tak, jak należy, powinni zostać wyeliminowani z rynku w imię wspólnego dobra. Byśmy nie musieli być narażeni na spożywanie produktów nafaszerowanych toksynami.

 Kiedy będzie można zastosować w praktyce opracowywane przez Państwa czujniki? Bo na razie trwają badania podstawowe...

W.K.: To pytanie skierowane jest pod niewłaściwy adres.

 Czy Państwo sami zgłaszają się z takimi pomysłami do branży przemysłowej?

W.K.: Badania podstawowe kończą się opatentowaniem pomysłu, procedur wytwarzania, układu rozpoznającego oraz publikacją. Pomiędzy badaniami podstawowymi a produktem rynkowym istnieje ogromna przepaść, którą można by zasypać wykonując setki, jeśli nie tysiące, pomiarów wykrywalności, powtarzalności i selektywności opracowywanych przez nas czujników. Są to badania wdrożeniowe. Potrzebne są na nie o wiele większe pieniądze, niż te, którymi dysponujemy w instytucie. Są to również badania o wiele bardziej ryzykowne, ponieważ nikt na ich początku nie da gwarancji, że odniosą one rynkowy sukces. Dlatego nastawienie przemysłu cechuje pewna rezerwa. Potrzebny jest więc kapitał podwyższonego ryzyka i brak obawy inwestowania w firmy typu start-up lub spin-off, aby po 3 – 4 latach przekonać się, czy osiągną one poziom produktu rynkowego, czy też przedsięwzięcie zakończy się niepowodzeniem. Zwykle w krajach rozwiniętych – konkretne przykłady to amerykańska Dolina Krzemowa i szwedzkie firmy innowacyjne – poziom sukcesu stanowi od kilku do kilkunastu procent. Innymi słowy, jeżeli na sto pomysłów od kilku do kilkunastu zakończy się sukcesem, to jest bardzo dobrze. Ale ci, którzy w nie zainwestowali, mają wówczas ogromny poziom zwrotu. Na rynku polskim należałoby na początek zbudować lub wyodrębnić kapitał podwyższonego ryzyka, wyszukujący innowacje tego typu, który nie bałby się w nie inwestować przy ogromnym poziomie ryzyka.

K.N.: Takie firmy już istnieją, ale jest ich niewiele. W tej sytuacji pośrednim łącznikiem powinno być – przynajmniej teoretycznie – państwo. Chodzi o środki z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

 Co się stanie, jeżeli ktoś w innym zakątku globu również opracuje takie sensory?

W.K.: Pierwsze, co robimy, to składamy wniosek o ochronę wynalazku do Urzędu Patentowego. Wszystkie pomysły, którymi się z Panią dzielimy, zostaną dzięki Pani upublicznione. Już zostały zgłoszone do Urzędu. Nie usłyszała Pani od nas nic o tym, co jest w trakcie opracowywania a co jeszcze nie jest zgłoszone do opatentowania. A co może stać się tematem naszej następnej rozmowy.

 Czy mogą Państwo szukać inwestorów w innych krajach UE?

W.K.: Odbywa się to w sposób zinstytucjonalizowany. Po złożeniu wniosku do Urzędu Patentowego wypełniamy stosowne formularze, w których dany wynalazek jest szczegółowo opisywany a potem podawany do wiadomości publicznej. Zainteresowani mogą z tych informacji skorzystać kupując patent lub licencję wraz z know-how. Wszystko to jest dostępne tu, w naszym instytucie.

  

 

Z prof. dr hab. Włodzimierzem Kutnerem,
dr inż. Maciejem Cieplakiem,
mgr inż. Marcinem Dąbrowskim,
dr inż. Krzysztofem Noworytą
i mgr Agnieszką Wojnarowicz

z Zakładu Fizykochemii Kompleksów Supramolekularnych IChF PAN

rozmawiała Anna Kilian

 

 

© Naukaonline.pl